#227 Postautor: BrandonRoy » 19 czerwca 2019, o 20:33
Był czerwiec ’89, gdy rozwieszając plakaty KPN kłóciłem się z kolegą z VI E: Mordel czy Śledź? No pewnie, że Mordel! Gdy niespełna rok później byłem jednym z tych (no właśnie, tak z perspektywy czasu – ciekawe ilu tak naprawdę?) szczęśliwców, którzy oglądali na żywo debiut Hansa, nie wierzyłem własnym oczom.
Dla trzynastoletniego chłopaka to był szok.
46:43 z Polonią Bydgoszcz pieczętujące srebro w 1991? Zapamiętałem głównie ten widok ludzi na „trybunie pod zegarem” i tych, którzy oglądali mecz na drzewach okalających stadion.
Co jeszcze z lat 90-95? Wyjazdowe zwycięstwo w Tarnowie w 1993, mimo nieudanego debiutu (?, a może to tylko skleroza?) Pawła Staszka, gdy w połowie ostatniego biegu Pan Ojciec kazał mi się zbierać, „bo przecież mamy samochód na lubelskich blachach zaparkowany tuż pod stadionem”. Ale po tym meczu byliśmy liderem!
Rok później to tajemnicze, wyjazdowe zwycięstwo – tak jest, sprawa na czasie! – w Toruniu właśnie. Wówczas uratowało nas przed spadkiem. Do dziś nie wiem po co.
I tyle.
Później bywał człowiek i tu, i tam. Niekończące się - niczym jego pościg za tytułem - wyjazdy „za Gollobem”, gdy można było łączyć pasję z pracą – bezcenne. Fakt, że przy okazji człowiek poznawał też, jakże tu obecnie uwielbianych , „Ostafińskich i Puków” obecnego dziennikarstwa – mniej cenny, choć właściwie nieistotny. Ważniejsze po kolejnych wizytach w Bydgoszczach, Lesznach, Wrocławiach, a później Toruniach czy Gorzowach było to kompletnie druzgocące poczucie: w Lublinie chyba nigdy tak nie będzie.
Co jeszcze z lat 1996-2016? Ta wiosna, gdy człowiek szykował się do wyjazdu do rodzinnego miasta, by zrobić materiał o powrocie Dadosa, a pojechał dopiero po jego samobójstwie. No, może jeszcze też jesień, gdy podczas polskich mistrzostw Europy w koszykówce otrzymywałem wyrazy wdzięczności od ludzi z Wrocławia za to, że „Jelonek zrobił 14+1 w Gdańsku i uratował nam ekstraligę”.
Żużlozjeba poznasz po tym, że nawet osobom kompletnie niezainteresowanym tematem godzinami może opowiadać o tym, że „w Częstochowie jest dobre ściganie po orbicie” i tłumaczyć „dlaczego Marek Cieślak zasłużył na pseudonim Polewaczkowego”. Po kilku głębszych polaniach przejmuje imprezę, puszczając wywiady z Mordelem i Drabikiem oraz wyścig finałowy GP z udziałem Golloba i Nilsena. Najwybitniejsi kończą imprezę, zapraszając współbiesiadników na mecz.
Jako szanujący się żużlozjeb mam takiego kumpla. Z Zielonki pochodzi, ale wiadomo, że za Motorem! Początki były trudne. Przegrane. W Łodzi, gdy Ales Dryml miał nas wprowadzić do I ligi. W Gnieźnie, gdy to czołgający się Gała Adrian pozbawił nas awansu . Ale do trzech razy sztuka –rewanżowy mecz z Rybnikiem kumpel, choć w życiu mnóstwo dobrego sportu na żywo obejrzał, wspomina, jako „naprawdę dobrą historię, która nie miała się prawa wydarzyć”.
W piątek jedziemy do Torunia. Założenie? Dobić ten Apator. Rywal jest jak utytułowany bokser, który słabo przygotował się do obrony pasa. Oberwał już kilka razy, brakuje mu kondycji, nogi się uginają, więc jak tylko nieco zawieje, od razu się chwieje. Na dodatek stoi w narożniku. Jeden, dwa dobre ciosy i może być po nim. Ale to też bokser z doświadczeniem i wciąż może przypiexxolić. Tymczasem nasz pretendent, choć ambitny i wbrew pozorom chyba sportowo silniejszy, braki ma. I w technice, i w taktyce też.
Wielkich pieniędzy na zwycięstwo Motoru bym nie postawił. Ale nie będę nim w żaden sposób zdziwiony. A wiecie co jest najlepsze? Że mam wrażenie, iż ten mecz o niczym szczególnym nie zdecyduje.
Ba, potencjalny spadek też nie.
Mam przeświadczenie graniczące z pewnością (naiwnością? – wersja dla Czarka i jemu podobnych), że Kępowie zbudowali coś więcej niż „tylko” zespół, który mimo przeciwnościom losu (kontuzja Zengoty) ma szanse spuścić Apator do I ligi. Na moje oko zbudowali klub, który może sobie poradzić także po ewentualnym spadku. Którego nie przewiduję, gdyż już przed sezonem, stawiając na utrzymanie, o dobrą butelkę założyć się nie omieszkałem. I do którego, nawet po ewentualnej porażce w Toruniu, byłby jeszcze kawałek.
Piłkę kopaną nie interesuję się od lat, w żadnym wydaniu, lecz nadal pamiętam jak w ’92 Motor mógł spuścić z ekstraklasy Legię. Skończyło się na 0:3, Legia nigdy nie spadła, ale warszawscy kibice wciąż czasami wspominają, że „w ’92 przed meczem w Lublinie to mieliśmy pietra”. Przynajmniej ci, którzy nie znali Leszka Pisza, albo ogólniej: nie mieli pojęcia jak funkcjonowała polska piłka.
Apator też nigdy nie spadł. Jego kibice mają pietra.
Oni muszą, a my i tak możemy to po prostu wygrać. Lubelscy kibice mają wszelkie dane, by zawładnąć Motoareną. Będzie fajnie, zapiszemy kawałek historii.
Nie rozumiem, drogie Czarki, jak można kochać sport ogólnie, a lubelski żużel szczególnie i nie cieszyć się tym momentem.
Ostatnio zmieniony 20 czerwca 2019, o 01:58 przez
BrandonRoy, łącznie zmieniany 1 raz.